Nie tak to miało wyglądać...
Porażka Milanu z Napoli na San Siro
W niedzielę, 2 kwietnia, w Serie A zmierzą się Pescara i Milan: przeszłość i przyszłość Gianluki Lapaduli, napastnika z krwi i kości, któremu strona Red Bull poświęcił niniejszy artykuł na swojej stronie internetowej. Aby krótko opisać temperament tego piłkarza na boisku, wystarczą słowa wypowiedziane przez Mela Gibsona w filmie "Braveheart": "Ten kto walczy, może zginąć, ten, kto ucieka, może pozostać przy życiu - przynajmniej na chwilę. Kiedy będziecie na łożu śmierci, za wiele lat, bądźcie pewni, że będziecie chcieli zamienić te wszystkie dni, które przeżyliście, za jedną szansę, jedną jedyną szansę, aby tu wrócić i powiedzieć naszym wrogom, że mogą odebrać nam życie, ale nigdy nie odbiorą nam wolności!" Dla Gianluki Lapaduli to nie tylko zwykła pasja, to wręcz obsesja: napastnik Milanu głęboko się utożsamia z bohaterem granym przez Mela Gibsona. Odkrył go jako dziecko i obejrzał dziesiątki razy, bo ten nieustraszony wojownik – zdolny, by się podnieść po każdej porażce – to przykład, za którym podąża w życiu. Do tego stopnia, że z czasem "Sir William Wallace" stał się też jego przydomkiem.
Waleczne serce Gianluki Lapaduli to wartość dodana nie tylko w jego grze, ale i w całym życiu. Jako 26-latek może się już pochwalić długą i burzliwą karierą. Wystartował z Turynu, przeszedł prawie wszystkie stopnie rozgrywek piłkarskich, zahaczył o Słowenię, przetrwał niezliczone upadki klubów, dwie kontuzje, tryumf w Pescarze, aż po debiut w Serie A i w Milanie: "W moim życiu spotkałem wielu kolegów, którzy zmienili zawód, bo nie starczało im na czynsz, albo nie potrafili dotrwać do końca miesiąca. Ja zawsze byłem pozytywny, moje serce zawsze wierzyło, nawet gdy byłem w tym odosobniony. Może musiałem przejść przez to wszystko, aby zrozumieć, co naprawdę znaczy zajść daleko". Serce, które jest symbolem jego zdolności do poświęceń, stało się w pewnym sensie stylem gry. Widać to na boisku, kiedy porusza się bez piłki, kiedy ciągle próbuje wyrwać się spod opieki obrońców, kiedy zrywa się i przyspiesza: "To nie tak, że wchodzę na boisko i biegam jak szalony, bo jestem w Milanie. Tak samo grałem w pierwszej lidze słoweńskiej w Novej Goricy, tak grałem w Serie C w San Marino, w Teramo i w Pescarze". To instynkt jest tym, co kryje się za większością jego zagrań: "Gra wynika z emocji. Mogę zagrać dobrze albo źle, ale to zawsze konsekwencja tego, co czuję. Na przykład gol, który strzeliłem Cesenie w zeszłym roku, to świetne zagranie, ale ono wyszło z mojego serca".
Kiedy próbuje wyjaśnić, co to znaczy grać sercem, Lapadula wraca myślami na Słowenię i do niższych lig, do San Marino, gdzie grał z Abelem Giglim i Alessandro D'Antonim (który potem został świadkiem na jego ślubie): "Ja i Alessandro graliśmy w jednej formacji w San Marino i wygraliśmy ligę. Ja strzeliłem 21 goli, on 12. Graliśmy jeden dla drugiego. Ja wychodziłem do główki i dostawałem z łokcia, a on w międzyczasie przepychał się z rywalami. Walczyliśmy razem, byliśmy nierozłączni".
Droga, którą musiał przebyć Lapadula, była długa i kręta. Urodził się w Turynie, jego ojciec jest Piemontczykiem, a mama Peruwianką. Zaczynał od młodzieżówki Juventusu, potem krążył na wypożyczeniach między Treviso, Vercelli i Ivreą. Jako 19-latek został ściągnięty do Parmy przez Marco Marchiego, ale nawet tam nie zadebiutował. W ten sposób rozpoczyna się jego wędrówka po niższych ligach włoskich z Atletico Rzym, Ravenną i San Marino, gdzie kończy sezon z 24 golami w 35 meczach. To przekonuje Cesenę, by na niego postawić w Serie B. Lapadula jednak nie powtarza swojego wyczynu i już w styczniu z zerowym dorobkiem strzeleckim przechodzi do Frosinone do Lega Pro, by następnie wrócić latem do Parmy. W kolejnym sezonie zostaje odesłany na Słowenię do Novej Goricy, gdzie znów zaczyna od początku. W parze napastników z Codą strzela 13 goli i zaczyna się jego wspinaczka. Powrót do Włoch na początku nie jest zbyt chwalebny. Ląduje w Teramo pośród tysiąca wątpliwości, ale ostatecznie jego sezon okazuje się nieoczekiwanym sukcesem: 21 goli i 9 asyst, awans do Serie B po raz pierwszy w historii klubu i kolejna wspaniała para atakujących z królem strzelców, Alfredo Donnarummą [niespokrewniony z Gigio, mimo że Google twierdzi inaczej - przyp. red.].
Wydaje się, że Lapadula w końcu się odnalazł, ale Teramo zostaje wydalone z Serie B przez domniemany ustawiony mecz z Savoną, a potem bankrutuje jeszcze Parma, właściciel karty napastnika. Gianluca jako wolny zawodnik dołącza do Pescary i tam, po 11 drużynach, 5 bankructwach, 2 awansach, 4 różnych ligach, w końcu nadchodzi sukces: "Miałem takie chwile, że mówiłem sobie: 'Ale kto mnie to tego wszystkiego zmusza?' Pamiętam pewną niewiarygodną passę: dołączam do Allievi Treviso i Treviso bankrutuje. Jestem w C2 w Vercelli, a oni rok później bankrutują. Idę dalej do Ivrei, a tam bankructwo. Potem jeszcze do Atletico Rzym w C1, które też bankrutuje, a rok później dołączam do Ravenny, która też bankrutuje! W ciągu roku przeżyłem aż dwa upadki klubu".
Niższe ligi, trudności, bankructwa: wszystko to upadki, po których Lapadula zawsze umiał się podnieść i które pozwoliły mu stać się tym piłkarzem, który dziś gra w Milanie – zdolnym wejść na ostatnie 10 minut meczu z nastawieniem człowieka świadomego, jakim szczęściem jest gra w tych barwach i na tym stadionie: "Ja tutaj zawsze się uśmiecham, bo niczego mi nie brakuje. Nie muszę się już bać o wypłatę i o zdrowie. Potrafię to wszystko bardziej docenić po tym, co widziałem w innych klubach". Jego kariera nabrała rozpędu w poprzednim sezonie w Pescarze Massimo Oddo. To był rok niesamowitych osiągnięć: 30 goli w 44 meczach, tytuł króla strzelców, historyczny awans w randze bohatera.
Lapadula wychował się na idolach włoskiej piłki lat 90-tych. Oczywiście w większości to piłkarze bianconerich, jak Alex Del Piero czy Zinedine Zidane, gdyż zawsze deklarował się jako kibic Juventusu, mimo że wychował się kilka kroków od stadionu Filadelfia. Czemu nie Toro? "Nie mogłem kibicować innym drużynom, Juventus wziął mnie jak miałem 7-8 lat i od razu kazał mi się uczyć hymnu klubu. Dali mi poczucie przynależności. A w Toro byłem na testach, ale mnie nie wzięli". Doświadczenie w młodzieżówce bianconerich kończy się jednak przedwcześnie: nie najlepsze oceny i zachowanie pozostawiające wiele do życzenia wystarczą, aby przekonać klub do wysłania piłkarza na wypożyczenie: "Byłem łobuzem. W szkole nie brylowałem, w Juventusie trzeba było mieć dobre oceny, a ja zdecydowałem, że ich nie będę miał. Nie chcieli mnie zatrzymać, więc poszedłem grać w drużynie regionalnej z Piemontu, gdzie jako najlepsi w regionie przez dwa lata graliśmy w finałach krajowych. Te dwa lata były wspaniałe, ale dla 12-latka to był niezły cios". W tamtych latach grał jako defensywny pomocnik, a jego broń to były ochraniacze na nogi: "Wychodziłem na boisko z wysoko podciągniętymi spodenkami, w czarnych butach i taranowałem wszystkich, nie myślałem o niczym innym". Wówczas narodził się też ''Sir William Wallace Lapadula'' – przydomek, który wymyślił brat Davide.
Z siostrą Anna łączy go natomiast zamiłowanie do muzyki i fortepianu – rodzinna pasja zaszczepiona przez ojca: "Niedoszły muzyk, który śpiewa, gra na saksofonie, na gitarze, umie wszystko po trochu". Lapadula dał już popis swoich umiejętności na fortepianie, ale ma jeszcze wiele do pokazania: "W tańcu nikt mnie nie pobije, zwłaszcza w muzyce disco i elektronicznej. Czasami się zastanawiam, czy nie minąłem się z powołaniem".
Kiedy myśli o golu, któremu towarzyszyły największe emocje, nie ma wątpliwości i wraca myślą do Ravenny, do swojej pierwszej bramki wśród profesjonalistów: "Zagrałem w tamtym meczu tylko dlatego, że wszyscy pozostali napastnicy byli kontuzjowani. Trener, zanim wpuścił mnie na boisko, powiedział: 'Lapa, co mam zrobić, wszyscy połamani, musisz zagrać ty'. Moja motywacja szurała po ziemi. W pierwszej połowie znalazłem się między dwoma środkowymi obrońcami, którzy byli dwa razy wyżsi ode mnie. W przerwie podszedłem do trenera i mówię: 'Trenerze, niech mnie pan nie zmienia'. On na to: 'Ale o czym ty mówisz, nawet nie dotknąłeś piłki'. Ja jednak miałem przeczucie, że muszę zostać na boisku. W 70. minucie oni strzelają na 1-0, w 82. minucie przejmuję piłkę w środku pola, ogrywam jednego, ogrywam drugiego, strzelam kiksa, który odbija się od słupka. Gol. Pierwszy gol wśród zawodowców przeciwko Salernitanie w meczu, w którym grałem tylko dlatego, że reszta była kontuzjowana. Takiego czegoś nie da się wyjaśnić".
Właśnie ze względu na te doświadczenia dziś każda minuta, każdy gol w barwach Milanu są jak prezent. Przesiadywanie na ławce nie jest uciążliwe, nie ciąży tabela, nie ciąży krytyka i trudne momenty. Nie ma w tej historii chwil, które nie byłby sukcesem. W tym roku doszedł pierwszy puchar z Milanem i pierwsze powołanie do reprezentacji. I jak w całej karierze Lapaduli, gdzie wyniki przychodzą tylko dzięki poświęceniu, pokorze i dziwnym igraszkom losu, powołanie Ventury w listopadzie 2016 nastąpiło parę miesięcy po tym, jak odmówił reprezentacji Peru, krótko przed Copa America: "Propozycja z Peru wywołała wielkie emocje. Trener przyjechał do Pescary, aby mnie poznać, wszyscy mówili, że nie powinienem odmawiać i pojechać latem na Copa America. Wszyscy powiedzieliby 'tak', ale ja chciałem wierzyć w to, co wydawało się niemożliwe. I wygrałem ten zakład, kiedy nadeszło powołanie od Ventury. Postawiłem na siebie, a to zawsze jest najlepsza możliwa inwestycja. To niesamowite, jak nasze przeczucia prowadzą nas czasem do podejmowania decyzji, których początkowo sami nie potrafimy zrozumieć..."
Osobowość, zaangażowanie, wierność mogą być wspaniałymi zaletami gracza, ale nigdy nie powinny przysłonić najważniejszego - jego gry na boisku.