Nie umiem się cieszyć dzisiejszym Milanem. Fascynujące jak szybko zobojętniałem na to, co dzieje się przy San Siro. Przecież był czas, żeby się do tego przygotować. Już wczesną wiosną było raczej przesądzone, że Ci którzy wzbudzali emocje, uśmiech, sprawiali że czułem się jak za dawnych lat, odejdą. A mimo to czuję się nieswojo. Nie ma Giroud. Nie ma Kjæra. Nie ma Piolego. Raczej nie będzie już Kalulu. Od dłuższego czasu nie ma Tonalego i nie ma Ibrahimovicia. To znaczy Zlatan jest, ale sam już nie wiem czy to dobrze. Nawet Leão, Theo i Mike jacyś tacy inni. Za to w koszulce Milanu biega Teracciano. Człapie Emerson. Walczy Abraham. Będzie walczył zdrowy Morata. To akurat dobrze, choć jakoś obaj mi jeszcze nie pasują do tej koszulki. Ale przy ławce stoi Fonseca. Nie mogę się przyzwyczaić. Choć tu akurat chyba nie trzeba, bo to nie potrwa długo. A może nie? Może to zaskoczy? Może odpali? To nic, że nie ma podstaw, żeby tak myśleć. Taka rola kibica. Wierzyć. Nawet gdy nie za bardzo jest w co. Czy wierzę? Nie wiem, nie zastanawiałem się. Szybko zobojętniałem.
Pierwsza myśl? Może mam za duże wymagania? Kibicuję Milanowi od ponad dwudziestu lat. Może nawet dwudziestu pięciu, nie pamiętam dokładnie. Pamiętam za to doskonale Manchester, Stambuł i Ateny. Pamiętam wielką radość po mistrzostwie w 2011 roku i smutek, gdy chwilę później era mistrzów dobiegła końca, a klub przeszedł prawdziwą rewolucję. Pamiętam Taiwo, Constanta, Bertolacciego i wielu innych. Pamiętam jakim powiewem optymizmu był Donnarumma w bramce, a chwilowej radości - Superpuchar w gablocie. Pamiętam też jak przez długie lata byliśmy do bólu przeciętni. I pamiętam rozczarowanie, jakie towarzyszyło zmianie szkoleniowca z Giampaolo na Piolego. Gaszenie pożaru benzyną? Chyba nie było aż tak źle, ale na pewno nie były to zastępy straży pożarnej z najlepszym wyposażeniem. A potem stało się to, co wszyscy doskonale pamiętają. Milan stopniowo zmieniający się na naszych oczach, Milan wracający na szczyt i odważnie rozpychający się w Europie. Dwa lata niesamowitych emocji i wzruszeń. Wreszcie można było poczuć się jak za dawnych lat. Piękny sen, który raczej nie musiał się skończyć. A jednak. Dziś, kilkadziesiąt godzin po inauguracji nowego formatu Ligi Mistrzów mam wrażenie, że mistrzostwo sprzed dwóch lat i półfinał Champions League sprzed zaledwie szesnastu miesięcy to jakaś prehistoria.
Nie winię piłkarzy. Nie winię Thiawa, że okazał się przeciętny. Nie winię Loftusa-Cheeka, że jest chimeryczny. Nie winię Jovicia, że strzela mało bramek. Nie winię nawet Origiego, że pobiera pensję od miesięcy leżąc na kanapie. Nie mogę za nic winić Elliotta, że wytrzymał cztery lata i sprzedał z zyskiem klub obecnym właścicielom. Bo to za ich czasów Milan choć na chwilę wrócił na swoje miejsce. Jednak to, w jaką stronę zmierzają Rossoneri pod nowymi rządami sprawia, że jednak mam pretensje. Mam pretensje o wprowadzenie chaosu w defensywie. Mam pretensje o wprowadzenie chaosu w środku pola. Mam pretensje o wprowadzenie chaosu w ataku. Mam pretensje o wprowadzenie chaosu w sztabie szkoleniowym. Mam pretensje o wprowadzenie chaosu w gabinetach. Mam pretensje za wiele niezrozumiałych decyzji na rynku transferowym. Za rozdawanie prezentów Atalancie, Juventusowi czy Anderlechtowi. I mam pretensje o to, że po raz pierwszy od 4,5 roku na trybunach zasiadło poniżej 60 tys. ludzi.
Piłka nożna to biznes. Czy chcemy tego czy nie, gen romantyzmu obumarł i obecnie prawie wszędzie liczą się tylko pieniądze. Dlatego jestem w stanie zaakceptować i zrozumieć trzy zmiany właścicielskie na przestrzeni zaledwie sześciu lat. To prawda, nie czuję się z tym dobrze. Era Berlusconiego trwała od zawsze i jako dorastający kibic myślałem, że tak pozostanie. Naiwne myślenie, ale czyż naiwność nie jest, obok wiary, jednym z fundamentów kibicowania drużynie piłkarskiej? Ale tak, byłem w stanie zaakceptować te zmiany, a także ich częstotliwość. Zwłaszcza, że każda kolejna jawiła się jako krok do przodu. I po czteroletnim epizodzie Elliotta łatwo było w to uwierzyć.
Więc RedBird dawał nadzieje, że będzie jeszcze lepiej. Przecież sam Gerry Cardinale, tuż po zakupie klubu powiedział: „Nasza wizja Milanu jest jasna. Będziemy wspierać naszych utalentowanych graczy, trenerów i sztab, aby mogli osiągnąć sukces na boisku oraz sprawić, że kibice tego historycznego klubu przeżyją wyjątkowe doświadczenia”. Faktycznie, miał całkowitą rację. Ostatnie miesiące to „wyjątkowe doświadczenia”. Ale już wystarczy. Chciałbym znów móc cieszyć się obecnym Milanem. Niekoniecznie tak jak w 2007 roku, nie musimy cofać się aż tak daleko. Wystarczą mi emocje sprzed dwóch lat. To chyba nie są zbyt duże wymagania? A przynajmniej chciałbym znowu naiwnie w to wierzyć.
P.S.
Często podczas transmisji piłkarskich słyszymy o tzw. klątwie komentatora. Polega to mniej więcej na tym, że chwilę po tym, jak komentujący mecz krytykuje jakiegoś piłkarza, ten odwdzięcza się strzeleniem bramki, asystą czy kluczową interwencją. Często też w mediach przewija się komentarz, że coś „brzydko się zestarzało”. Cóż.
Tekst powstawał kilkadziesiąt godzin po bezbarwnym meczu z Liverpoolem, kiedy perspektywa zbliżających się derbów jawiła się jako coś najgorszego w obecnej sytuacji Milanu. Postscriptum powstaje kilkadziesiąt minut po fantastycznych derbach. Najprostsze wyjście? W ogóle tekstu nie publikować. Taka była moja pierwsza myśl. Ale chwilę później pomyślałem, że jeden mecz nie może zmienić wiele. Oczywiście, może być mitem założycielskim, o którym mówili komentatorzy, może być przełomem, punktem zwrotnym. I oby był. Ale na razie to był tylko jeden mecz. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność.
Na chwilę obecną wiem jednak trzy rzeczy. Po pierwsze - finalnie najwięcej radości w tym meczu podarowali Pulisic, Reijnders i Gabbia, a więc piłkarze, których darzę obecnie chyba największą sympatią. Po drugie – okazało się, że jednak derby to derby i nawet jeśli od pewnego czasu każdy kolejny mecz oglądałem bez przyjemności i bardziej z poczucia obowiązku czy z przyzwyczajenia, to jednak dzisiaj było inaczej. I oby tak zostało. Po trzecie – choć to tylko pojedyncze zwycięstwo, to wydawało mi się, że coś powoli się zmienia. Nie byłem fanem Fonseki, ale skoro jest obecnym trenerem Rossonerich to od teraz już jestem. Oby utrzymał posadę jak najdłużej. Bo to będzie oznaczało, że drużyna zmierza w dobrym kierunku. Na dzisiaj podarował mi odrobinę radości i nadziei. A to już całkiem sporo.
AUTOR FELIETONU: Łukasz Majchrowski
Co do Milanu, swoje robi brak jednostek z którymi można poczuć jakąś więź. Nawet w banter erze były osoby, które nam ubarwiały smutny czas. Kilka lat temu czuliśmy nadzieję, że nasi wychowankowie będą stanowić trzon jak swego czasu inne wielkie postacie. Okazało się że części się pozbyto a część okazała się po ludzku beznadziejna.
W mistrzowskim sezonie były ostatnie chwile gdy jeszcze takie postacie były.
Teraz nawet jak piłkarz fajny to nie generuje tej frajdy, która mógłby stworzyć kolejny błyszczący 18-latek czy umierający za koszulkę Włoch.
Winny jest oczywiście po trochu właściciel. Ale w głównej mierze to sport staje się wyobcowany, a coraz starszy człowiek czuje że to nie to samo co kiedyś.
Od razu zaznaczam, zanim się ktoś przyczepi powyższego zdania - nie oznacza to, że nie lubię Holendra.
W tym sezonie to już jest zobojętnienie, potrafię zapomnieć o tym, że Milan gra (o derbach przypomniałem sobie 30min przed początkiem meczu), Torino, Parma, Lazio nie oglądałem bo zapomniałem gdyż Milan mi zobojętniał, jestem jednym z tych kibiców którzy mogli a "nie przyszli"na mecz z Liverpoolem, żeby w ten sposób zamanifestować właścicielowi, że skoro liczą się tylko pieniądze i nic więcej, to ja swoich pieniędzy w to nie będę wkładał. Na pocieszenie napiszę, że nic nie trwa wiecznie i w tym sezonie już nie czuję bólu nie istnienia wizji wielkiego Milanu. Ja też zobojętniałem i nawet zacząłem się łapać na tym, że bawią mnie durności które się w tym klubie wyczynia np. na siłę wypchanie Kalulu żeby drożej kupić Emersona, ugięcie się po protestach kibiców i rezygnacja z Lopetegui, żeby później doyebać kibicom Fonsecą. Człowiekiem którego jedyna zaletą jest to, że "umie w ofensywę ale kompletnie nie umie w defensywę" a tymczasem to defensywa a nie ofensywa była największa bolączka Milanu który zajął w poprzednim sezonie drugie miejsce, "*uck you logic". Sezon to maraton to długa trasa i wszystkie bolączki, niedociągnięcia wcześniej czy później wyjdą, prawda jest brutalnie prosta, " wcześniej czy później, gówno zawsze wypłynie na wierzch".
I na trybunach nie zasiadło poniżej 60k widzów od 4,5 roku - ba, w tym roku było mniej tylko wszystko zależy jaką się tworzy narrację :) 7 marca 2024 - 59.325 kibiców - 1/8 LE, 2 stycznia 2024 - 57.169 - Puchar Włoch, 61k było na pierwszy mecz LM w zeszły sezonie.
Strasznie marudzący tekst moim zdaniem :)
Ktoś tu czyta ze zrozumieniem ale wybiórczo to co mu pasuje.
Na Boga zróbcie coś z tym to jest chore.