SCUDETTO


Sportweek: Stefano "Normal One" Pioli

13 grudnia 2020, 17:44, Ginevra Wywiady
Sportweek: Stefano

Oto treść wywiadu, który Sportweek, weekendowy dodatek do La Gazzetta dello Sport, przeprowadził z trenerem Milanu, Stefano Piolim

Nazywają go "Normal One" i jemu to nie przeszkadza. Przeciwnie. Choć zastrzega: "Nie mylcie dobrego wychowania z brakiem osobowości". A tym, którzy zarzucają mu brak trofeów w gablocie (począwszy od jego własnej matki), trener pierwszego w tabeli ligowej Milanu odpowiada: "Trzeba mieć odpowiednią drużynę. Tutaj jestem we właściwym miejscu i czasie". 

No dobrze. To normalna osoba i co z tego? Gdzie napisano, że nie można zostać dobrym trenerem, jeśli nie jest się sukinsynem, jak twierdzi Francesco Totti? Że nie można zachować dobrych manier, gdyż inaczej przezwą cię Padre Pioli? Bo właśnie o nim tutaj mowa. Stefano Pioli, 55 lat, zero trofeów w gablocie (co wyrzucają mu kibice w mediach społecznościowych), za to człowiek dumny ze swojego stylu bycia, który doprowadził go na ławkę trenerską nie byle jakich klubów. Przede wszystkim Lazio i Interu, a od października zeszłego roku także Milanu. Najpierw odkopanego z gruzów dolnej części tabeli i wprowadzonego do kwalifikacji Ligi Europy, a obecnie, po dziesięciu kolejkach ligowych, samodzielnie liderującego w klasyfikacji. Dlatego też - jako że wszyscy mówią/doceniają/zarzucają - spytajmy również i my, czy naprawdę jest "Normal One" naszego calcio. I czy słuchanie tego w kółko mu przeszkadza. 

- Przeciwnie - sprawia mi to przyjemność. Jeśli pod pojęciem "normal" rozumiemy człowieka, który ciągle chce się uczyć i stawać coraz lepszym, to taki właśnie jestem. Mam szczęście, bo mogę robić to, o czym zawsze marzyłem - najpierw jako piłkarz, obecnie jako trener - czyli przebywać na boisku. I zasługuję na to wszystko, co mam, bo wkładam w to wiele pasji.

Ale...?

- Ale "normal" nie znaczy, że na wszystko się zgadzam i że brak mi charakteru czy osobowości. W piłce nożnej zbyt często myli się dobre wychowanie i szacunek z brakiem charakteru i charyzmy. Ja często potrafię się zdenerwować, choć teraz w Milanie trochę mniej.

Naprawdę można pana zdenerwować? No to sprawdźmy. Spieszy się panu do Milanello, ale samochód przed panem jedzie 30 km/h. Jaka będzie reakcja? 

- Za kierownicą zachowuję się inaczej. Albo będę migał światłami, albo wyprzedzę.

Przedmeczowe spotkanie zespołu i jeden z zawodników się spóźnia albo dekoncentruje. Reakcja?

- Odkąd jestem trenerem, zdarzyło mi się to dwa razy i w obu przypadkach zawodnik nie otrzymał powołania na mecz.

Aby zostać trenerem nie trzeba zatem być draniem?

- Trzeba raczej być sprytnym. Ja lubię szczerość i bezpośredniość, ale czasami trzeba umieć udawać, że nic się nie stało, powiedzieć, ale nie powiedzieć. Wszystko dla dobra drużyny. Czasami trzeba być cwaniakiem, bo w grupie panuje równowaga, którą łatwo zburzyć. Trzeba więc dobrze ocenić ryzyko i korzyści płynące z takiego, a nie innego podejścia.

Gdy przybył pan do Milanu, na Twitterze królował hashtag #Pioliout. Był pan zawiedziony albo zdenerwowany? 

- W piłce nożnej nie ma równowagi. Albo jesteś wspaniały, albo beznadziejny. Ale to nieprawda i ja wiem, że tak nie jest. Moja gablota na trofea jest pusta, ale wierzę w swoje umiejętności. Dlatego też nie interesuje mnie to, co mówi się na zewnątrz.

Tekst z Il Foglio: "Piolemu zawsze brakuje odrobiny do zwycięstwa".

- Aby wygrywać, potrzebna jest odpowiednia drużyna, a ja uważam, że do tej pory takiej nie miałem. Byłem blisko w Lazio, gdzie dotarłem do finału Pucharu Włoch i Superpucharu, ale natknąłem się na Juventus. Osiągałem wyniki, kiedy przejąłem Salernitanę skazaną na spadek do Serie C, tymczasem utrzymaliśmy się pewnie w Serie B. W Bolonii, którą przejąłem z jednym punktem po pięciu kolejkach, udało się zebrać kolejne 50 punktów. Z Fiorentiną wspięliśmy się na ósme miejsce. Z Lazio - na trzecie po nie wiem ilu latach. W piłce nożnej przyklejają ci etykietkę, która prawie nigdy nie odzwierciedla realnej oceny. Lubię jednak wspominać jedno zdanie na mój temat: "Czy Pioli to trener z klasą czy klasowy trener"?

Skąd ta dżentelmeńskość?

- To dzięki rodzicom, którzy przekazali mi takie wartości jak szacunek i dobre wychowanie.

Jaki pan był jako chłopiec?

- Zakochany w piłce, przez co miałem problemy w szkole. Kiedy jako 12-latka mama zapisała mnie do szkółki piłkarskiej w naszej dzielnicy, byłem najszczęśliwszym dzieckiem świata. Kiedy pytali mnie, kim chcę zostać w przyszłości, nigdy nie mówiłem, że chcę być astronautą czy inżynierem, ale zawsze i wszędzie odpowiadałem, że chcę zostać piłkarzem. Mojego ojca nie widywałem zbyt często. Rano roznosił listy, po południu pracował jako murarz albo rolnik. Odszedł w zeszłym roku, a najpiękniejsze wspomnienie z nim związane, jakie posiadam, to poczucie bezpieczeństwa i troski, kiedy był w pobliżu. To był bardzo szczodry człowiek. Mieliśmy naprawdę niewiele, ale on i tak jeszcze dzielił się z innymi. Moi rodzice zaszczepili mi wartość pracy i poświęcenia.

To mama więc była podporą rodziny...

- Tak, razem z moimi dwoma braćmi, Leonardo i Danilo. To nadal surowa kobieta. Kiedy słabo grałem, tata zawsze znajdował dla mnie wymówkę, mama - nigdy. Teraz, kiedy wracam do domu, wypomina mi: "Stefano, jako trener jeszcze nic nie wygrałeś". Ale w głębi duszy jest ze mnie dumna.

To prawda, że pański brat Leonardo lepiej grał w piłkę?

- Mama nadal tak uważa. To prawda. Technicznie bez porównania. Jest starszy o 16 miesięcy. Pojechaliśmy na testy do Bolonii. Mnie od razu odrzucili. Leo chcieli wziąć, ale doznał urazu kolana i skończył razem ze mną w Parmie, wtedy w Serie C. Grał w amatorskich drużynach jako obrońca, strzelając po dziesięć goli w sezonie. Teraz jest listonoszem. Danilo zaś jest zarządcą-magazynierem.

Przechodzi pan do Juve i spotyka Giovanniego Trapattoniego.

- We wtorki, gdy wznawialiśmy treningi, dyskutował z Platinim, Scireą, Tardellim, Rossim, Bońkiem. Jak to był pasja i podejście... Zostawał ze mną, nowo przybyłym, nawet nie 19-letnim, żeby ćwiczyć moje słabe strony - lewą nogę i strzał głową.

To Trapattoni zainspirował pana, by zostać trenerem?

- On, Bagnoli i Ranieri. Bagnoli mówił niewiele, ale jego opinie były przenikliwe. Ranieri był jednym z pierwszych, którzy praktykowali grę "strefą". Byłem jego zawodnikiem jako 27-28-latek i zacząłem się interesować tą pracą "po drugiej stronie barykady". To był decydujący impuls. 

Patrząc z tej "drugiej strony barykady" - jak bardzo różnią się dziś piłkarze w porównaniu do tych z pana czasów?

- Są inni w kontekście tego wszystkiego, co dzieje się wokół piłki, ale przez to, że mają imponujące samochody i są otoczeni przez piękne kobiety, często zapomina się o tym, że są takimi samymi chłopakami, jakimi byliśmy również i my. Potrzebują wsparcia i dobrego słowa. Ja oferuję im przejrzyste zasady oraz szacunek i to samo otrzymuję w zamian. W porównaniu do nich, w moich czasach my piłkarze nie mieliśmy telefonów i komputerów. Na zgrupowaniach graliśmy do nocy w karty albo Risiko [popularna we Włoszech gra planszowa - red.], dzisiaj każdy siedzi ze swoim Ipadem. Dlatego nie lubię zgrupowań przedmeczowych. Ale to po prostu zmienił się świat, nie piłkarze".

Kessie i Calabria przyznali, że na początku było między wami sporo dyskusji.

- To się zdarza, gdy ludzie nie znają się jeszcze zbyt dobrze. Mieliśmy odmienne spojrzenie na pewne aspekty codziennej pracy oraz gry. Czasami bywa trudno od razu dobrze wyjaśnić własne metody, kulturę pracy, wizję gry, taktykę. Zwłaszcza, gdy dołączasz w trakcie sezonu i masz mało czasu, żeby wszystko wyprostować, przez co wymagasz, aby inni od razu wszystko rozumieli. Kiedy tak się nie dzieje, zdarzają się tarcia, ale to normalne w każdym procesie rozwoju. Wynikiem tego są Kessie i Calabria, których możecie dzisiaj podziwiać. 

Czy to były gwałtowne dyskusje?

- Kiedy ja dyskutuję, podnoszę głos. Nie robię tego specjalnie, ale trzeba mówić rzeczy wprost i ważny jest sposób, w jaki się wyraża swoje zdanie. Kiedy trzeba wysłuchać, to słucham. Kiedy mam wątpliwości, to wstrzymuję się, zanim przejdę do działania. Kiedy jednak jestem przekonany, że mam rację, idę twardo naprzód.

Krąży opinia, że Pioli nigdy nie potrafi powtórzyć dobrych wyników w kolejnym sezonie. Tak było w Lazio, Interze i Fiorentinie. To przypadek czy te historie coś łączy?

- Z tych trzech wymienionych jestem pewien, że odpowiadam tylko za to, co się wydarzyło w Lazio. To mój wyrzut sumienia, bo w pierwszym sezonie graliśmy fantastycznie. Z doświadczeniem, które mam dzisiaj, inaczej bym rozstrzygnął pewne sytuacje wewnątrz zespołu. Nie zainterweniowałem właściwie, aby je rozwiązać. Inter? Nie można ocenić trenera za sześć miesięcy pracy, a Fiorentina była na takim poziomie, na jakim ją zostawiłem. Zasadniczo odpowiadam, że są młodzi trenerzy, którzy od razu są kompletni, ja zaś potrzebowałem więcej czasu. Uważam, że dziś nadawałbym się do każdej drużyny. A w Milanie czuję, że jestem we właściwym miejscu i czasie.

Nie skończy się tak jak wcześniej?

- Tutaj są właściciele, którzy sprawiają, że niczego nam nie brakuje. Z Maldinim, Massarą i Gazidisem pracujemy w pełnej harmonii. Klub stworzył zespół, który był stopniowo wzmacniany. Jeszcze nic nie osiągnęliśmy, ale wyniki mówią same za siebie.

Realistyczny cel to Liga Mistrzów czy można myśleć także o scudetto?

- W Milanello musimy zachować równowagę oraz inteligencję. W zeszłym sezonie zakończyliśmy 12 punktów za strefą Ligi Mistrzów i 17 punktów za mistrzem Juventusem. Nie należy się zastanawiać nad scudetto po zaledwie dziesięciu kolejkach. Musimy jedynie mieć odwagę, aby nadal się rozwijać, pokazywać ambicję i dążyć do zwycięstwa w każdym meczu, bo jesteśmy Milanem i mamy jakość. W kwietniu zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. 

Jak duże zasługi w obecnych wynikach mają pana współpracownicy?

- Na początku byłem tylko ja i Matteo Osti, który pracuje ze mną od ponad dwudziestu lat. W Modenie dołączył Giacomo Murelli, mój zastępca. Potem kolejni, jeden po drugim, aż do momentu powstania wysoce profesjonalnego sztabu, który pozwala mi koncentrować się na tych aspektach mojej pracy, które lubię najbardziej - przygotowanie taktyczne do meczu i relacje z zawodnikami.

Pana też na jakiś czas zatrzymał Covid. Czy w ciągu tych osiemnastu dni choroby miał pan jakieś obawy?

- Cóż... Kiedy dowiadujesz się, że masz wirusa, zawsze pojawia się trochę obaw. Przede wszystkim dlatego, że zaraziłem też żonę i syna. Na szczęście miałem tylko lekkie symptomy, nawet nie straciłem węchu i smaku, więc zasadniczo spędziłem ten czas dość spokojnie. 

Co pan myśli o tym, że zaraził się pan mimo wszelkich środków ostrożności?

- Że maseczki i dystans społeczny są niezbędne w czasie, gdy czekamy wszyscy na znalezienie kuracji.

Zwycięstwa odniesione bez udziału kontuzjowanego Ibrahimovicia pokazują, że Milan jest drużyną także bez niego?

- Drużyna jest świadoma własnych możliwości i przyswoiła już dobrze koncepcje gry. Tak czy inaczej, wiemy, jak wielkie jest znaczenie Zlatana dla postępów zespołu i jak ważna jest jego obecność na boisku. Mamy też jednak inne cechy, które możemy wykorzystać, gdy nie ma go z nami. 

Wasze pierwsze spotkanie?

- Czekałem na niego w siłowni po treningu. Było już ciemno, kiedy się pojawił. Uściskaliśmy się i miałem wrażenie, że nigdy wcześniej nie obejmowałem tak ogromnego człowieka. Nie znam zbyt wielu równie inteligentnych i sympatycznych osób. To jednak poza boiskiem, bo na placu gry Ibra jest jak zwierzę. I to jest oczywiście komplement.

O co pan go poprosił, a o co on poprosił pana?

- Ja jego - żeby swoimi umiejętnościami pomógł młodej ekipie. On mnie - żebym robił swoje jako trener. 

O czym rozmawialiście z Donnarummą przez wideo-rozmowę po zwycięstwie nad Fiorentiną?

- Pogratulowałem Gigio oraz wszystkim, którzy się przewinęli na ekranie, bo dobrze zinterpretowali tamto spotkanie. To był trzeci mecz w ciągu tygodnia i rozgrali go bardzo dobrze. 

Czy Milan zrobił potęp dzięki pustym stadionom?

- Nie. Robiliśmy postępy począwszy od stycznia, dzięki naszej pracy i przybyciu Ibry, Kjaera, Saelemaekersa. Nie możemy się doczekać, aż będziemy mogli znów zagrać w obecności naszych kibiców. Nie zamierzam się podlizywać, ale nigdy nie widziałem tak gorącej i wyrozumiałej publiczności jak nasza. Z nimi będziemy jeszcze silniejsi i rywale powinni się nas obawiać jeszcze bardziej. 

Leao gra z miną, jakby trafił na boisko przypadkiem. 

- Rafa nie przejmuje się w ogóle językiem ciała. To bardzo inteligentny chłopak, ale czasami sprawia wrażenie, jakby bujał w obłokach. Zrobił duże postępy, ale walczy o miejsce z Rebiciem i Hauge, ponieważ podnieśliśmy poziom konkurencji w zespole, aby stać się ambitną ekipą. Chciałbym, aby miał więcej entuzjazmu. Powinien się częściej uśmiechać. 

Na ławce zagrzewa pan swoich zawodników do walki wołając ciągle "bravo". Robi to pan, bo są młodzi?

 -  Są takie chwile, że trzeba ich "pogłaskać". Nigdy nie wypominam nikomu błędu technicznego, lecz jedynie brak asekuracji kolegi. Nigdy nie będę człowiekiem, który mówi: "Piłka tu, piłka tam..." Nie lubię schematów. Sugeruję moim zawodnikom koncepcje gry, ale na boisku to oni muszą umieć odczytać sytuację i zgodnie z nią się poruszać.

Maldini stwierdził, że widzi u pana znamiona milanisty. Komu pan kibicował w dzieciństwie?

- Tata kibicował Interowi, my bracia - Parmie. Mieliśmy wykupione abonamenty na stadion, choć raz przez rok mieliśmy też całą rodziną karnety na Reggianę. Nie powinienem tego mówić, bo między Parmą i Reggio istnieje silna rywalizacja. To jedyna ekipa, której nie mógłbym nigdy poprowadzić. Ale wtedy grali w Serie B i chcieliśmy zobaczyć piłkę na trochę wyższym poziomie. Sądzę, że słowa Paolo odnoszą się do stylu Milanu, który odznacza się klasą, profesjonalizmem oraz dążeniem do efektownej gry. To dla mnie powód do dumy. 

Jeden z pana kolegów z Parmy wypomina panu, że stracił pan charakterystyczną dla ludzi z regionu Emilia-Romania wymowę "r".

- Ma rację, ale przysięgam, że nie zrobiłem tego specjalnie. To pewnie przez moje ciągłe podróże po Włoszech. 

Wraca pan do domu i mama mówi: "Stefano, nadal nic nie wygrałeś!" Co pan odpowie?

- Prędzej czy później się uda.



12 komentarzy
Musisz być zalogowany, aby komentować
Victor Van Dort
Victor Van Dort
15 grudnia 2020, 21:50
Ale by było jak by Stefan wygrał swoje pierwsze trofeum z Milanem wyprowadzając klub z wieloletniego kryzysu:)
0
Huczaj
Huczaj
15 grudnia 2020, 08:08
"Z nimi będziemy jeszcze silniejsi i rywale powinni się nas obawiać jeszcze bardziej. "

Ależ mi się podoba taka mentalność. Tylko w ten sposób na szczyt.
0
grzegorzzg
grzegorzzg
14 grudnia 2020, 18:01
Ja mu kibicuje najbardziej jak tylko mogę bo zależy mi żeby Ac Milan znów był najlepszym zespołem na świecie piłkarskim, ale przyznam się że z początku nie wierzyłem w niego, dobrze że się myliłem i trzymam kciuki żeby jego praca dała jak najlepsze efekty.
0
Jalapeno
Jalapeno
13 grudnia 2020, 20:01
Szacun za dobrą robotę, Ginevra.

Wypowiedzi Piolego wlatują jak dobra lektura. Zawsze jest to wszystko przemyślane, ale prawdziwe. Nie nawija makaronu na uszy. Bije z tych wypowiedzi klasa i profesjonalizm. Forza Mister.
0
Andre
Andre
13 grudnia 2020, 19:55
Muszę przyznać, że podoba mi się ten przydomek naszego trenera - "Normal One" brzmi zacnie i pasuje do osobowości Piolego :)
0
mpt1899
mpt1899
13 grudnia 2020, 19:13
Zgadzam sie z Jaca. Rzeczywiscie po jego wypowiedziach mozna pomyslec, ze on jest stworzony do Milanu. Kupa klasy i nigdy stekania. Dla mnie najbardziej wstydliwy moment w historii Milanu to akcja Gallianiego na meczu z Marsylia. Na drugi dzien myslaem, ze sie spale ze wstydu przed innymi bo Milan zawsze byl kojarzony z wielka klasa. I taka klasa wlasnie bije od Stefana. ForzaPioli!!!
0
pazioni
Moderator pazioni
13 grudnia 2020, 19:09
Super się czytało, Ginevra pięknie się czytało.
0
13 grudnia 2020, 19:07
"Rafa nie przejmuje się w ogóle językiem ciała"

Mam wrażenie, że podobnie jest z Maldinim. Raczej obaj mają takie nastawienie jak należy, ale sprawiają takie a nie inne wrażenie.

"Albo będę migał..."
Oj nieładnie ;) Oby chodziło o kierunkowskaz :)
0
Cervusius
Cervusius
13 grudnia 2020, 18:49
Bardzo dobrze, że w jakimś sensie zaczyna się "lansować" Piolego, bo to na pewno doda mu jeszcze pewności siebie przed mediami (rzecz widoczna już w jego wcześniejszych wywiadach). Od czasu Allegriego Milan nie miał trenera, który na Milanie wyrobił sobie renomę światowego topu, a przed każdym rzucanym później na głęboką wodę nowicjuszem stawiano takie wymagania. Milan jest chyba skazany na trenowanie przez Włochów i kreowanie raczej niż zgarnianie celebrytów. Sacchi przed Milanem był nikomu nieznany, a Ancelotti przyszedł po plamie w Juve. Śrubujący rekordy Pioli ma szanse pójść w ich ślady.
0
MrAncelotti
MrAncelotti
13 grudnia 2020, 18:36
"Nigdy nie będę człowiekiem, który mówi: "Piłka tu, piłka tam..."

To specjalność Gennaro Gattuso. Myślę, że Rino robi tym więcej szkód niż pożytku. Widać to było po jego odejściu, jak poziom momentalnie drastycznie się obniżył.
0
cinassek
cinassek
13 grudnia 2020, 18:20
Szacunek za długie tłumaczenie dla Ginevry! Bardzo fajnie poznać trenera od trochę bardziej prywatnej strony :)
0
Jaca23
Jaca23
13 grudnia 2020, 18:18
Fajnie się czyta wypowiedzi Stefano. Rzeczywiście bije z nich klasa i profesjonalizm. Trener bez trofeum? Nie szkodzi, pierwsze swoje trofeum zdobędzie z Milanem.
0

Zaloguj się

Zapamiętaj mnie Zapomniałeś hasło?

Zarejestruj się