Pulisic, sei un campione!
Rimonta completa!
Są trenerzy, którzy dają, albo obiecują, widowisko. Są trenerzy, którzy mają w głowie wyłącznie scudetto, swoją obsesję: i jeśli nie ma odpowiedniej kampanii transferowej, nawet nie siadają do rozmów. Są trenerzy wzywani w trakcie sezonu, specjaliści od naprawiania najbardziej skomplikowanych sytuacji. Taki piłkarski "szybki ratunek", po którym klub często rozgląda się gdzie indziej, by zaplanować przyszłość i zacząć od zera. Są trenerzy, którzy wiedzą, jak zapewnić utrzymanie: jeśli to jest twój cel i nie chcesz ryzykować, wiesz, jakie nazwisko jest właściwe. Krótko mówiąc, istnieje wiele kategorii trenerów. A potem jest Allegri.
Posiada unikalną cechę, potwierdzoną wynikami i jego zdolnością do perfekcyjnego odgrywania roli trenera-menedżera, trenera "korporacyjnego". Co to oznacza? Dwie rzeczy. Po pierwsze: być ambitnym, oczywiście, ale podążać ścieżką wyznaczoną przez dyrektorów, nie próbując ich omijać ani stawiać w trudnej sytuacji wygórowanymi, niemożliwymi do spełnienia żądaniami. Bo łatwo jest wciąż podnosić stawkę, być może po to, by zawczasu stworzyć sobie alibi na wypadek złych wyników. Po drugie: gwarantować cel, który leży na sercu każdemu prezesowi – niezależnie od ocen, krytyki czy złudzeń "pięknej gry": awans do strefy Ligi Mistrzów. Bo zdobycie tytułu może zależeć od tysiąca czynników, często nieprzewidywalnych: kontuzji, grypy, zawieszenia i wszystko się sypie. Natomiast miejsce w pierwszej czwórce jest efektem długiej drogi. A w futbolu, który nagradza udział w najważniejszych rozgrywkach, awans do nich nie jest tylko ważny. Często jest wręcz kluczowy. Bo stanowi albo dodatkową trampolinę rozwoju, albo hamulec dla ambicji.
Mister Ligi Mistrzów
Dwanaście kwalifikacji na trzynaście
Wracając do Allegriego – jego dorobek pod tym względem jest wręcz niezwykły. Obecny sezon, biorąc pod uwagę, że Milan jest na razie nawet liderem tabeli, może być jego trzynastym awansem do Ligi Mistrzów w czternastu próbach. Bilans szalony, nagradzający zdolność do bycia konkurencyjnym. Zawsze. Tylko raz cel nie został osiągnięty: w 2014 roku, kiedy został zwolniony po porażce 3:4 z Sassuolo. Galliani był szczerze zasmucony koniecznością podjęcia tej bardzo, bardzo trudnej decyzji. Poza tym – zawsze trafiał w dziesiątkę, wliczając także sezon 2022/2023, w którym według statystyk zajął siódme miejsce. Ale na boisku był trzeci i został ukarany za słynne trzęsienie ziemi w strukturach klubu. Również w tamtym roku, mimo tysiąca problemów i rozwiązanej rady nadzorczej, zdołał wprowadzić Juventus do Ligi Mistrzów, biorąc wszystko na siebie i pełniąc rolę tarczy. Tak samo w kolejnym sezonie, kiedy, znów według oficjalnych zapisów, został zwolniony na dwie kolejki przed końcem ligi po niezwykle napiętym finale, który nastąpił po zwycięstwie w Pucharze Włoch z Atalantą. Było to jego piąte krajowe trofeum, absolutny rekord wśród trenerów. A jednak na dwie kolejki przed końcem Juventus miał już matematycznie zapewniony awans do Ligi Mistrzów. Spuścizna pozostawiona Thiago Mottcie w sezonie, w którym na "odbudowę" wydano niemal dwieście milionów euro. Gorzkie zrządzenie losu dla Allegriego, który bezskutecznie w styczniu – w pełni walki o scudetto z Interem – prosił klub i Giuntolego o kilka wzmocnień, by móc walczyć do końca. Nie został wysłuchany. Wiemy, jak to się potoczyło, ale to nie jest sedno sprawy. Bo po kolejnym roku przerwy, po dwóch, które wziął już po pierwszej przygodzie z Juventusem, Allegri wrócił na ławkę i teraz sprawia, że marzą kibice Milanu.
Miliard powodów, by go wybrać
Wyniki, przychody, przyszłość
Max prowadzi Milan do walki o scudetto, a w każdym razie do realizacji celu wyznaczonego przed sezonem: czyli strefy Ligi Mistrzów. A jak już wspomniano, jest to cel o fundamentalnym znaczeniu ekonomicznym. Bo każdy udział w tych rozgrywkach gwarantuje uczestnikom co najmniej 50–60 milionów euro na start, z możliwością znacznie wyższych wpływów. W dwóch przypadkach, gdy Juventus Allegriego dotarł do finału – w 2015 roku przeciwko Barcelonie i w 2017 przeciwko Realowi Madryt – nagrody były zdecydowanie wyższe: ponad 100 milionów euro za pierwszym razem i ponad 110 za drugim. To paliwo dla nowych transferów i sposób na pozostanie jednym z głównych graczy także na rynku. Wystarczy więc wykonać kilka przybliżonych obliczeń, by zrozumieć, że – poza wzrostem wartości piłkarzy – te 13 razy, gdy Allegri wprowadzał swoje zespoły do pierwszej czwórki, przyniosły sumę naprawdę ogromną. Z krótkoterminowym celem osiągnięcia miliarda euro, który łącznie trafił do kieszeni różnych działaczy mających "szczęście" pracować z nim jako trenerem. Podsumowując: trzeba to powiedzieć wprost – oto miliard dobrych powodów, by wybrać właśnie jego. Max gwarancji wyników, także z finansowego punktu widzenia.
Czasy, kiedy Allegri święcił triumfy już przeminęły. Piłka się zmieniła na szybszą, bardziej siłową, a zespoły które zwyciężają, w pełni dominują nad przeciwnikiem
Gra zachowawcze z kontry to się nadaje co najwyżej na kilka spotkań Lidze.
Wejdziemy do LM, ale z taką grą, jaką zaprezentowaliśmy w meczach z Atalantą, Parmą, Pisą i Torino, to my nie mamy czego szukać z fizycznymi zespołami typu BVB, czy Atletico.
Oczywiście zespół się pewnie wzmocni, ale nie widzę przesłanek, że Allegri po latach zacznie grać bardziej silowo i odważniej.
Na tle zeszłosezonowych Portugalczyków wygląda to lepiej, ale ja widzę późnego Piolego momentami.